Przełożone Igrzyska Olimpijskie i Paraolimpijskie, Mistrzostwa Europy w piłce nożnej kobiet i mężczyzn, odwoływane kolejne wydarzenia sportowe i kulturalne na całym świecie, których przykładów można by mnożyć i mnożyć. Tylko czy ma to sens? Skoro gołym okiem widać, że po głowie dostaje się tu bez względu na zasobność portfela, płeć, kolor skóry, narodowość czy stan zdrowia. Oczywiście, niektóre państwa i organizacje walczą, by nawet w okrojonym stopniu być wstanie zorganizować zaplanowane na ten czas wszelkiej maści imprezy. Pytanie brzmi: Po co?

Coraz głośniej mówi się o wznowieniu sportowych rozgrywek w Polsce oraz kilku innych krajach. Mocny nacisk kładzie się w przekazie na to, iż wszystko to robione jest z myślą o ludziach, dla których byłby to swego rodzaju sygnał choćby namiastki powrotu do normalności. Bez wątpienia są to piękne slogany chwytające za serce, ale nikt z nas nie urodził się wczoraj i każdy zdaje sobie sprawę, że nie tylko z myślą o kondycji psychicznej społeczeństwa ma dokonać się ta sztuka.

Może wyglądam, ale głupi nie jestem i wiem, że świat stał, stoi i stać będzie pieniędzmi – ale czy na pewno? Jasne, to one pozwalają nam spłacać kredyty hipoteczne, robić zakupy, czy wreszcie zobaczyć nieco więcej niż lokalne atrakcje turystyczne. To one bardzo mocno zakorzenione są w tak wielkich imprezach i przedsięwzięciach jak wspomniane w powyższym akapicie profesjonalne rozgrywki – z futbolem na czele. Tylko czy to one rządzą światem? Oczywiście, ktoś zaraz wygarnie mi, że szeroko pojmowana branża sportowa – począwszy od najniższych profesjonalnych lig piłkarskich, na największych imprezach typu Euro kończąc – to pieniądze, które dają chleb masie ludzi – nie mam zamiaru tego negować. Chciałbym tylko zastanowić się nad tym, czy w czasach tak głęboko posuniętego konsumpcjonizmu, nie dokonaliśmy patologicznego przewartościowania istoty zarabiania i wydawania?

Obawiam się, że to nie pieniądze rządzą światem, a nasze karykaturalne potrzeby będące bękartami współczesności. Potrzeby, które na początku nieśmiało towarzyszą człowiekowi przy pierwszej wypłacie, by podczas kolejnych coraz wyraźniej dochodzić do głosu. Pamiętacie na co poszły pierwsze zarobione przez Was pieniądze? Ja owszem – wydałem je na imprezę ze znajomymi oraz rodzinny obiad. Boję się, że już nigdy nie poczuję takiej radości z wypstrykania się co do grosza. Czemu? Przez wspomniane już potrzeby, które każą rozglądać się na boki, obserwować, analizować. Które każą coraz mocniej zadzierać głowę w poszukiwaniu grup odniesienia, do których gdzieś podskórnie chcielibyśmy należeć, a których osiągnięcie i tak nie da nam satysfakcji. To one sprawiają, że urabiamy się po łokcie celem uzbierania na kolejną ratę kredytu. To one zaganiają nas do najdroższych sklepów w galeriach handlowych. To one wskazują nam palcem na mapie, który kraj będzie tegoroczną destynacją naszych wakacji all inclusive. Ponownie:Po co?

22 kwietnia na oficjalnej stronie Tygodnia Osób z Niepełnosprawnościami pojawiła się informacja, iż tegoroczna edycja wydarzenia z wiadomych względów zostaje odwołana. Post z treścią komunikatu zamieszczałem osobiście, bowiem tak się składa, iż prowadzona przez naszą trójkę fundacja od XIX edycji ściśle współpracuje z miastem oraz województwem podczas organizowania tego przedsięwzięcia. Klikając „opublikuj” nie czułem niczego specjalnego – kolejna impreza, której odwołanie było jedynie kwestią czasu. Dopiero kilka dni później dotarło do mnie, iż nawet tak czyste i autentyczne w swym przekazie wydarzenie, które nieprzerwanie organizowane jest – a właściwie było – w Krakowie od 1999 roku musiało ugiąć się pod ciężarem niechcianej korony.

Dlaczego czyste i autentyczne? Jeśli ktoś z Was choć raz był na Rynku Głównym podczas inauguracji Tygodnia, to będzie wiedział co mam na myśli. Jeśli nie, to zachęcam do wpisania tego na listę rzeczy, które zrobicie po zażegnaniu pandemii. Wiem, że macie taką listę – sam mam i na pierwszym miejscu jest wizyta w ZOO (nie pytajcie).

Zanim rozwinę myśl, muszę dokonać aktu delikatnego samobiczowania i przyznać, że nie jestem, a raczej nie byłem fanem tego typu wydarzeń. Czemu? Bo dla mnie niepełnosprawność nie jest przysłowiową „babą z wąsem”, którą ludzie przychodzą oglądać do cyrku. Mój punkt widzenia zmienił się w chwili, kiedy pierwszy raz stanąłem na płycie rynku w dniu rozpoczynającym obchody Tygodnia. Kiedy zobaczyłem dziesiątki białych namiotów ciągnących się wzdłuż Sukiennic, scenę tętniącą muzycznym życiem, boiska do kosza na wózkach i blind footballu oblegane przez turystów, wymyślne stoiska różnych organizacji, do których z mniejszą lub większą śmiałością podchodzą odwiedzający serce Krakowa, coś – jak to zgrabnie ujął trener Brzęczek – przeskoczyło.

Wiecie, organizacja Tygodnia przysparza o kilka nieprzespanych nocy i wcale nie sprawia, że portfel organizatorów i uczestników po jego zakończeniu nie daje się wsadzić do kieszeni. Momentami hasło Kocham Kraków z Wzajemnością, którym otagowany jest tych kilka dni nie ma nic wspólnego z miłością – serio, zapytajcie Piotrka jak wówczas wyglądają nasze przyjacielskie relacje. Wszystko to jednak odbijamy sobie po oficjalnym zakończeniu, kiedy możemy podać sobie dłonie i podziękować za kawał dobrze wykonanej roboty. Co z owocami? Nie są nimi kupione domy, ciuchy drogich marek i tydzień na Rodos. Są nimi wspomnienia uradowanych dzieciaków, które wysłuchują zasłużonych braw po występie, zdjęcia i filmy, na których odwiedzający rynek próbują swych sił w kolejnych dyscyplinach sportowych, kilka namalowanych przez niepełnosprawnych artystów obrazków zdobiących czyiś pokój. Po prostu radość – czysta i autentyczna.

Czy potrzeby posiadania i emanowania nie stały się tymi nadrzędnymi? Wartościami samymi dla siebie? Czy nie zdegradowały one naszego życia do rangi nieustannego udowadniania sobie oraz innym, że nas stać? Banknot jest przedmiotem, który moim zdaniem z narzędzia ewoluował w broń. Zamiast służyć jako środek do zaspakajania potrzeb, stał się rewolwerem w łapach wspomnianej na początku akapitu parszywej dwójki, która każe więcej zarabiać i spektakularniej wydawać.

Prędzej czy później zażegnamy pandemię i wrócimy do życia społecznego w pełnym tego słowa znaczeniu. Może ten czas, który i tak zmuszeni jesteśmy spędzić w izolacji warto poświęcić na zastanowienie się nad życiowymi priorytetami – nad tym, czy nie staliśmy się niewolnikami potrzeb kreowanymi przez współczesny świat. Żeby była jasność – nie mam nic przeciwko posiadaniu fajnego domku w przyjemnej okolicy, dobrym ciuchom i zagranicznym urlopom. Jestem przeciwny wyścigowi szczurów, w którym chodzi o posiadanie przynajmniej jednego metra kwadratowego więcej niż sąsiedzi, noszeniu ubrań z logo rażącym po oczach koleżanki z pracy i wizytom w stolicach kolejnych miast, celem odświeżenia galerii na FB i IG.

Życzę Wam oraz sobie, aby naszą nadrzędną potrzebą była radość – czysta i autentyczna. Ta sama, która bije od dzieciaków podczas koncertu inaugurującego Tydzień Osób z Niepełnosprawnościami. Ta sama, która maluje się na ich twarzach podczas aplauzu publiczności. Jestem pewien, że starają się dać z siebie wszystko… i dają. Jednocześnie nie martwią się aż tak faktem, że komuś zapomniało się zwrotki, zafałszował, czy gdzieś pomylił melodie. Nie dbają o to, czy koleżanki i koledzy wypadną lepiej od nich. Nie ma znaczenia, czy oklaski bije pięć, pięćdziesiąt, czy pięćset osób. Czemu? Bo występują z radości, radością i dla radości… Tej prawdziwej.

PS.

Quo vadis?

Autor: Mateusz Krzyszkowski