Od piątego roku życia jestem osobą niewidomą. Sprawa dość szybka, w dzieciństwie stwierdzony siatkówczak i w moim życiu na zawsze zgasło światło. Może inaczej… Zgasło w ten sposób, że już nigdy nie będę widział, ale myślę, że światła i pogody ducha nie brakuje mi tak na co dzień.

Witam Cię na stronie firmy „Nie Widząc Przeszkód”. W tym miejscu nasuwa się pytanie – czym się zajmujemy, a raczej czym mieliśmy się zajmować? Świat paraliżuje wirus w koronie, który skomplikował plany moje, a także moich wspólników, Mateusza i Piotrka. W ogóle nasza trójka to dość zabawna zbieranina. Na stopie prywatnej jesteśmy przyjaciółmi i tak naprawdę już od pewnego czasu chodziło nam po głowach, żeby spróbować sił we własnej działalności. Zbieraliśmy się do tego i… Jak już wszystko było gotowe to pojawił się wirus… Ślepemu zawsze wiatr w oczy. Wypada jeszcze poinformować, że gdyby zebrać trzy pary naszych oczu, to obawiam się, że nie udałoby się stworzyć choćby jednego sprawnego. Ja jestem całkowicie niewidomy – jak wspomniałem powyżej – Mojgi (Mateusz), Syku (Piotrek) są osobami bardzo słabo widzącymi, dlatego proszę o wyrozumiałość jeśli coś umknęło, bo po prostu tego nie zauważyliśmy.

Wracając do firmy – chcemy pokazywać, że niepełnosprawność to nie wyrok, bo niestety taka opinia panuję w naszym społeczeństwie. Jesteś menedżerem zespołu? Pedagogiem, który pracuje z młodzieżą? Masz kumpla, któremu chciałbyś zorganizować wieczór kawalerski inny niż wszystkie? Dobrze trafiłeś! Chcemy organizować warsztaty, zajęcia grupowe, podczas których będziemy przybliżać jak wygląda życie bez używania wzroku.

Niestety nie mogło być z byt pięknie i teraz mierzymy się z sytuacją, która paraliżuję cały świat. Postanowiliśmy jednak, że nie będziemy czekać, bo po co? Startujemy ze stroną! Dodaliśmy zakładkę blog i w tym miejscu co jakiś czas będę starał się coś opublikować związanego właśnie z funkcjonowaniem osób niepełnosprawnych.

Poznać nas możecie w zakładce „o nas” – tam o każdym jest kilka zdań. Wiedząc jednak, iż człowiek to leniwa istota, chciałem w tym miejscu napisać, że mając na karku prawie trzy dychy w swoim życiu przeżyłem już naprawdę sporo. Wspominałem o chorobie w dzieciństwie, później trzynaście lat w szkole dla niewidomych w Krakowie, internat – to naprawdę była niezła lekcja życia. Od dziesiątego roku trenowałem pływanie, zdobywałem medale mistrzostw świata i Europy, byłem na dwóch igrzyskach. Później z kumplami zajęliśmy się piłką nożną osób niewidomych, doprowadziliśmy do tego, że jeden z największych klubów w Polsce – Wisła Kraków – postanowiła włączyć nas do swojej rodziny zakładając sekcję blind footballu. Nie źle, co? Ale w sumie ja nie o tym. 

Hasło „nie widząc przeszkód” nie bierze się z niczego. Nie będę tu pisał, że nasze życie jest usłane różami, że tak naprawdę to nieustające pasmo sukcesów, bo po prostu jest to nie prawdą. Wyobraź sobie, że z zamkniętymi oczami codziennie masz przemieszczać się z punktu A do punktu B, przy okazji przechodząc przez ulicę, pokonując ruchliwe skrzyżowania, czy wsiadać do pociągu. Przewalone, co? I właśnie tego wszystkiego musisz się nauczyć, akceptować, przełamywać bariery, które automatycznie pojawiają się w głowie. Kiedyś rozmawiając z moją żoną doszedłem do wniosku, że tak naprawdę każde moje wyjście z domu to wychodzenie ze swojej strefy komfortu. Ktoś może powiedzieć, że piszę głupoty, ale taka jest prawda. Idąc samemu z białą laską i robiąc „stuku puku” po chodniku nie mogę sobie pozwolić na sekundę dekoncentracji. Każda moja pomyłka może ściągnąć na mnie jakieś zagrożenie. Wystarczy, że nie usłyszę jakiegoś samochodu i bum! Nara! Nie ma cię. 

Dobra, nie miało to zabrzmieć aż tak dramatycznie. Chodzi mi po prostu o to, że nie widząc przeszkód nie bierzę się z przypadku, że to tak naprawdę hasło, które towarzyszy mi każdego dnia. Było ze mną wtedy, gdy przez całą szkołę średnią stawałem o godz. 4:40, żeby z przystanku Konopnickiej w Krakowie o 5:13 pojechać autobusem 173 na pierwszy z dwóch treningów pływackich, które miałem od poniedziałku do piątku. Było ze mną wtedy kiedy zdecydowałem się na studia na AGH i UJ i bardzo często musiałem sobie radzić z problemami wynikającymi z tego, że jestem niewidomy, a musicie wiedzieć, że jako pierwszy niewidomy ukończyłem wydział zarządzania na AGH. Można powiedzieć, że przetarłem szlak.

Już tak pod koniec – żeby nie było, że taki smutas ze mnie – musicie wiedzieć, że niepełnosprawni to nie tylko smutasy pozamykane w domu. To ludzie, którzy potrafią się dobrze bawić, a jeden taki gagatek siedzi przed klawiaturą i właśnie piszę ten tekst. Na koniec każdego wpisu będę się starał opisywać jakąś śmieszną sytuację z mojego życia, czas na tą pierwszą:

Na AGH pływałem w grupie AZS AGH Kraków. Byli tam sami pełnosprawni pływacy, ja byłem niewidomym rodzynkiem. Zawsze miałem fajny kontakt z ludźmi z mojej grupy. Kiedyś zamiast uczyć się do egzaminu z matmy moi kumple wyciągnęli mnie na balety do jednego z klubów na miasteczku studenckim AGH – kto z Krakowa to Karlik zna, a raczej znał bo knajpa już zamknięta. No to z koleszkami wpadamy na parkiet, zabawa trwa, nagle przede mną zaczyna tańczyć jakaś dziewczyna i jak się pewnie domyślacie nie zdaje sobie sprawy z jej istnienia. Ona wyraźnie chciała żebym się nią zainteresował, niestety, brak wzroku przeszkodził nam w tej relacji na parkiecie. Zawijamy się z parkietu i kumple nie zdążyli mi opowiedzieć o tej akcji, nagle za nami do loży wpada owa dziewczyna:
– Co ty sobie K*a.. myślisz, że kim jesteś? Tak k*a! Do ciebie mówię…
Na to kumpel:
– Wiesz co, nasz kolega jest niewidomy i niestety cie nie widział….
Po chwili zawahania dziewczyna skierowała się do wyjścia i podobno nie bawiła się już na tej imprezie. Jeśli teraz to czytasz to bardzo cie przepraszam, ja poważnie cie nie widziałem.

Autor: Marcin Ryszka